PLUS

Baner

Gwatemala

Gwatemala

Centralną część Gwatemali obejmuje rozległa Wyżyna Gwatemalska - ojczyzna "górskich" Majów. Tutaj właśnie rozkwitła fascynująca kultura, której najwspanialszym przejawem są obecnie ruiny miasta Tikal z wielkimi, zagubionymi w dżungli piramidami.

Atitlan - Perła Wyżyny Gwatemalskiej

Indianie Majowie żyją w Gwatemali do dzisiaj, między innymi w niewielkim mieście Chichicastenango i nad brzegami malowniczego, powulkanicznego jeziora Atitlan. Kościół w Santiago

 Poranek w Panajachel. Z fantastycznego hotelu Dos Mundos, w liczącym 11 tysięcy mieszkańców miasteczku Panajachel można dojść do przystani nad jeziorem Atitlan w niecałe 10 minut. Patrzę na zegarek, "siódma minęła, ósma przemija", jak w dawno czytanej książce Paula Herrmanna o przygodach najwcześniejszych, światowych odkryć. Na łodzi o nazwie "Petra" jest nas dzisiaj 10 osób i kapitan Santiago Saquic Cruz. Czeka nas główna atrakcja regionu; 5-godzinny rejs po jeziorze z kilkoma postojami w co ciekawszych miejscach.

Płyniemy na południe wzdłuż wschodniego brzegu, cumując po kilkunastu minutach na przystani wioski Santa Catarina Palopo. Leżąca tuż nad wodą, na poziomie 1580 m npm osada jest czysta, zadbana, liczy blisko 2 tys. mieszkańców, głównie Majów z plemienia Kachiquel. W centrum stoi ładny kościół pod wezwaniem - oczywiście - św. Katarzyny, ze skromnym wnętrzem, którego prawdziwą ozdobą są jednak kolorowo odziane Indianki o twarzach jak z dobrotliwej bajki. Młoda indianka

Po kilku dalszych minutach jazdy chybocącą się łódką docieramy do niewielkiej zatoczki o stromych, skalistych brzegach, gdzie z dna jeziora buchają gorące, mineralne źródła. Wyskakujemy więc za burtę rozkoszując się wodą i wspaniałą pogodą.

Punktualnie o godzinie 10, już po orzeźwiającej kąpieli lądujemy w kolejnej, tym razem dużo większej osadzie Majów kaciquel - San Antonio. To miasteczko liczy 9 tysięcy ludzi, z czego aż 92% to rdzenni Majowie! najpierw odwiedzamy sklepik (cooperativo) z wyrobami lokalnego rzemiosła artystycznego (tkaniny i ceramika), potem wspinamy się do kościoła św Antoniego, aby przystanąć w niekłamanym zdumieniu na dźwięki śoiewanej przez Indian kolędy "Cicha noc"! A wokoło, w lekkiej bryzie kołyszą się korony bananowców przy temperaturze przekraczające 30 stopni Celsjusza. Przystań łodzi nad Jeziorem Atitlan

Około jedenastej kapitan obiera kurs na zachód, w poprzek jeziora, do miasta Santiago de Atitlan. Płyniemy poprzez spore, liczące około 130 km kwadratowych jezioro z taflą leżąca półtora kilometra powyżej poziomu morza, z głębokością do 320 metrów. Jezioro Atitlan posiada blisko 19 kilometrów długości, z lotu ptaka wyglądając jak gigantyczna płaszczka o rozpostartych szeroko skrzydłach/płetwach. Cały akwen jest prawdopodobnie zalaną wodą kalderą ogromnego wulkanu. Jakby na potwierdzenie tego stwierdzenia brzegi jeziora ozdabiają idealne stożki uśpionych wulkanów, po lewej; Volcan Atitlan (3525 m npm), tuż obok Volcan Toliman (3153 m) a na wprost nas, na zachodnim brzegu, pokryty zieloną gęstwiną Volcan San Pedro (3024 m npm). 

 Około południa dobijamy do przystani osady Santiago de Atitlan słynnej z rezydentury potężnego szamana Maximona. Miasteczko jest spore, liczy ponad 32 tys. mieszkańców, z czego 98% to Majowie z plemienia Tzutuhil. Wybierany co roku w innej rezydencji szaman, w postaci kilku osób (cofradia) bierze na siebie grzechy mieszkańców, a jednym z jego codziennych obowiązków jest upijanie się do granic możliwości wódką z trzciny cukrowej.Szaman Maximon

Z przystani do szamana prowadzi nas sześćdziesięcioletni staruszek Salvadoro, o kondycji godnej olimpijskiego mistrza. Po szybkiej wspinaczce wąskimi uliczkami starego miasta dochodzimy do domu szamana, płacimy za wstęp dwa quetzale, a za każde, ewentualne zdjęcie dodatkowe dziesięć! Wnętrze pomieszczenia jest jednak tak ciekawe, tak fascynujące, że warto wysupłać parę groszy, aby na spokojnie obejrzeć, jak wioskowe kobiety czekają w kolejce do dostojnika, chcąc usłyszeć wróżby i otrzymać cenne rady.

Czas mija nieubłaganie. W odległym o godzinę powrotnej jazdy Panajachel musimy oddać pokoje. Wracamy więc na przystań, a ponieważ do odjazdu autobusu w stronę Antigua czeka nas jeszcze parę godzin, przeznaczamy ten czas na spacer główną uliczką miasteczka - Santander. Ten deptak posiada unikalną, tak rzadko juz spotykaną w świecie luzacką atmosferę, typową dla Katmandu, czy Marakeszu. na straganach przemieszanych z restauracjami dominują gustowne ciuchy robione pod turystów, z głośników sączy się nastrojowa muzyka, a do swoich wnętrz zapachem cappuciono zapraszają internetowe kafejki.

O piątej po południu siedzę na rozgrzanym od słońca kamieniu na brzegu jeziora Atitlan podziwiając zmieniające się jak w kalejdoskopie barwy zachodu, osiągając kulminację purpury i fioletu tuż po zmierzchu. Szybko zapada zmrok, przenosimy się na uliczkę Santander na zasłużony posiłek ze świeżej ryby złowionej w "naszym" jeziorze.

Tikal - piramidy Majów

Z uroczego hotelu, położonego na wyspie na rzece Rio Dulce, dojechaliśmy na nocleg do miasteczka Flores, malowniczo położonego - tym razem - na jeziorze Peten, skąd zaledwie "chwila" jazdy dzieli nas od najwspanialszych ruin Ameryki Centralnej. Mowa oczywiście o Tikal; pozostałościach wielkiego miasta/królestwa starożytnych Majów, zagubionych przez tysiąc lat w dżungli Gwatemali, odkrytych pod koniec XVII wieku przez hiszpańskich misjonarzy, a w 1979 zasłużenie wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, wraz z otaczającym ruiny parkiem narodowym. Świątynia Wielkiego Jaguara, Wielka Piramida Majów

To unikalne połączenie historycznych zabytków najwyższej światowej klasy z dziewiczą dżunglą Ameryki Centralnej sprawia, że Tikal jest jednym z najciekawszych miejsc na naszej planecie! Chociaż, muszę przyznać, stosunkowo mało znane i raczej rzadko odwiedzane przez Polonię. Oto garść archeologicznych faktów i osobistych wspomnień z jakże fascynującego miejsca. Mam szczerą nadzieję, że ktoś z Was, po lekturze tego tekstu, zdecyduje się na podróż do Gwatemali, mając jeszcze świeżo w pamięci perfidne "lockdowny", jakie zafundowała nam niedemokratycznie przecież wybrana władza znana jako Światowa Organizacja Zdrowia. Takie restrykcje wrócą, prędzej czy później... a więc "nie siedź w domu, jedź w świat", póki znowu można.  Egzotyczne drzewo kapokowe w dżungli Tikal

Docieramy do bramy wjazdowej Parku Narodowego Tikal, nasz lokalny przewodnik pobiera bilety, a my w tym czasie zachwycamy się widokiem olbrzymiego drzewa ceiba (po polsku drzewo kapokowe, albo puchowiec pięciopręcikowy), z racji kształtu i wielkości uznawanego przez Majów za święte! Potężny okaz tego właśnie gatunku ozdabia aleję wstępu do ruin zwaną Mendez Causeway! Po kilku minutach spaceru po ścieżce, ukazuje się długo oczekiwany widok, samo serce archaicznego miasta, czyli Wielki Plac Tikal; po lewej Centralny Akropol, po prawej Północny Akropol, a w środku doskonale zachowane bliźniacze piramidy. Od wschodu wznosi się w niebo 45-metrowej wysokości piramida schodkowa zwana Świątynią Wielkiego Jaguara z racji płaskorzeźby władcy siedzącego na tronie jaguara. Ta struktura, nazwana przez archeologów, zupełnie bez polotu, jako Świątynia I (Templo I) wzniesiona została ku czci panującego króla, około 700 roku Anno Domini. Naprzeciw widzimy podobną piramidę wzniesioną przez króla Jasawa Chana Kaawila na cześć jego żony! A więc te piramidy niekoniecznie były grobowcami władców, jak np. w Egipcie.

Nasz przewodnik, słusznie licząc na ogromne wrażenie, jakie sprawia widok "Akropolu Majów" od razu zaprowadził nas w najbardziej efektowne miejsce. I miał rację. Teraz, po długiej sesji zdjęciowej, możemy spokojnie zadumać się nad historią starożytnej cywilizacji. 

Panorama z wierzchołka Piramidy VI

Ślady pierwszego osadnictwa w Tikal pochodzą z 600 roku przed Chrystusem, a pierwsze, trwałe domostwa postawiono jakieś 300 lat później. Natomiast miasto, jakiego potężne ruiny oglądamy dzisiaj, jest późniejsze, zostało założone około 300 roku AD i trwało rządzone przez jedną dynastię jako największy ośrodek Majów do 900 roku po Chrystusie, kiedy to zostało opuszczone, a ostatnia datowana stela (ozdobna tablica informacyjna) pochodzi z 889 roku. W czasach największej świetności Tikal liczył około 60 tysięcy mieszkańców zamieszkujących 16 kilometrów kwadratowych, z trzema tysiącami obiektów; w tym sześcioma wysokimi piramidami schodkowymi, trzema "Akropolami", pięcioma "drogami procesyjnymi", dziewięcioma zbiornikami wody pitnej, licznymi świątyniami, pałacami, rezydencjami bogaczy, 200 pomnikami i licznymi tablicami kamiennymi (stele), upamiętniającymi kolejnych władców. A było ich 39! Dookoła, gdzie obecnie porasta dżungla, na obszarze 60 km kwadratowych znaleziono pozostałości domów mieszkalnych i gospodarstw rolnych dla 30 tysięcy ludzi zaopatrujących miasto w żywność. Niewykluczone, że pod najstarszymi zabudowaniami kompleksu archeologicznego w Tikal znajdują się obiekty sprzed DZIESIĘCIU TYSIĘCY LAT! Taka informacja już został oficjalnie podana, a więc przygotujmy się na sensację światowej skali.Schodkowa Piramida V, ok 700 AD

Idziemy dalej, dokładnie wiedząc, dokąd, gdyż prace archeologiczne prowadzone w latach 1956-1967 przez renomowany Uniwersytet Pensylwanii z Filadelfii pozwoliły na sporządzenie precyzyjnych map terenu. Badacze z tej czwartej pod względem zamożności instytucji akademickiej w USA pozwoliły na uzyskanie informacji, które podałem powyżej. Wielki im dzięki.

Mając w głowie natłok historycznej wiedzy, możemy nareszcie fizycznie odreagować ten informacyjny szum wspinając się stromymi schodami na taras widokowy wysokiej na 65 metrów Piramidy IV (Świątyni Templo IV) zbudowanej w 741 roku przez króla Yiki Chan Kawilla. Z jej szczytu, gdzie Majowie postawili Świątynię Dwugłowego Węża, można do woli podziwiać 360-stopniową panoramę, głównie koron drzew, ponad którymi niespodziewanie wystają wierzchołki okolicznych piramid. Patrząc w skupieniu przed siebie, widzę migawki z młodych, licealnych lat, gdyż jest to przecież widok utrwalony lata temu np. na okładce płyty Argus z 1971 roku zespołu Wishbone Ash. Mało tego... to była przecież Baza Rebeliantów Yavin 4 w Gwiezdnych Wojnach, "Epizod IV, A New Hope! Lokalizacja nietuzinkowa. Akropol gwatemalski

Kiedy już nasyciliśmy oczy piramidami i stelami, skupiamy swoją uwagę na detalach, na przyrodzie dżungli, która właśnie teraz, późnym popołudniem zaczyna ożywać; na żer ruszają śmieszne ryjkonosy i nieprawdopodobnie kolorowe indyki, w powietrzu fruwają barwne motyle, a pośród gałęzi pokazują się ptaki; tukany, papugi, sokoły śmieszki i egzotyczne trogony. Ryjkonos białonosy, coatimundi

I znów pełni wrażeń wracamy do przytulnego hotelu, z orzeźwiającą wodą basenu i kojącym widokiem na jezioro Peten.

 

 

Chichicastenango, tajemnicze miasto Majów

Dwa razy w tygodniu - w czwartki i w niedziele - w indiańskim miasteczku Chichicastenango (w skrócie Chichi), odbywa się kolorowy targ, na który tłumnie ściągają Majowie z najbliższych okolic. Najczęściej idą na piechotę, przeważnie przybywając do Chichi w poprzedzającą noc, aby przespać się na bruku pod arkadami i rano rozłożyć swoje towary na straganach. Dzisiaj jest niedziela, na rynku będzie więc tłoczno, poza miejscowymi przybędą również chmary turystów i najprawdopodobniej pół setki kieszonkowców z Guatemala City.Schody przed kościołem św. Tomasza

Do Chichicastenango przyjechaliśmy busikiem z odległego o 174 kilometry miasta Antigua Guatemala. Przebycie tej niewielkiej odległości zajmuje w tutejszych warunkach blisko 3 godziny; drogi są wąskie, wyboiste, biegną serpentynami poprzez na ogół zasnute niskimi chmurami wzgórza, a piractwo drogowe dorównuje temu morskiemu na XVIII-wiecznych Karaibach. Dochodzi południe, kiedy kierowca parkuje nasz mikrobus zaledwie sto metrów od centrum, a my wychodzimy na zewnątrz i mieszamy z kolorowym tłumem. Przechodzimy przez rynek i schodami podążamy do najsłynniejszego tutaj kościoła, pod wezwaniem św. Tomasza.U wejścia unosi się aromatyczny dym z palonych kadzideł, a wnętrze jest pasjonujące!Świeczki ofiarne w kościele św. Tomasza

Majowie oficjalnie są nawróconymi (ogniem i mieczem) od wieków katolikami, lecz w skrytości ducha wyznają nadal religię swoich przodków. Objawia się to w różnych, dziwnych dla nas ofiarach, jak zarzynane na kościelnej posadzce koguty, czy też wódka z trzciny cukrowej pita na podłodze przed ołtarzem... Pod postaciami katolickich świętych nadal widzą swoich własnych bogów. Schody przed kościołem spełniaja taką samą ceremonialna rolę jak schody prowadzące do piramidy; wstępują po nich tylko wybrańcy, a inni (m.in. turyści), powinni iść skrajem i wchodzić do świątyni tylko bocznymi drzwiami.

Jestem w środku, patrzę na Indian w skupieniu odmawiających sobie tylko znane modlitwy, obserwuję ich twarze i momenty szczerego uśmiechu, gdy otwierając oczy spojrzą na przybysza z dalekiego kraju. Niestety w środku absolutnie nie wolno robić zdjęć, a szkoda, bo widok płonących na kamiennej posadzce świec, otoczonych szpalerami klęczących, odświętnie ubranych Majów, jest po prostu magiczny. Przypatruję się bliżej tym świeczkom, wierzący (w 100% katolicy) zapalają pojedynczą. Majowie zaś zapalają kilka na raz, które tworzą całość w układzie i kolorach obrazującą wszechświat. Północ posiada barwę białą, wschód czerwoną, południe jest żółte, zachód czarny a centrum - ziemie Majów - jest zielone.Indiańskie dzieci

Z prawej strony tej - nie mogę się powstrzymać przed uderzającym podobieństwem - buddyjskiej mandali, jest 9 stopni do Świata Podziemi, a z lewej 13 schodów do majowskiego Nieba. I to wszystko rozgrywa się na naszych oczach, na podłodze katolickiego kościoła. Wiem skądinąd, że wiele ceremonii Majów odbywa się tutaj bez żadnych świadków, kiedy ksiądz o zmierzchu opuszcza swoja świątynię. Nie wyobrażam sobie, jak można przyjechać do Chichicastenango w jakikolwiek inny dzień tygodnia, pozbawiając się tak unikalnych doznań. Majowie w Chichi mają swój autonomiczny rząd, swoją własną radę miejską i własną policję. Nie chcą, aby władza z Guatemala City mieszała się w ich sprawy. I chyba słusznie.

Przyglądam się dokładnie temu specyficznemu, indiańskiemu miasteczku. Czystość, porządek i brak biedy, tak bardzo rażącej w oczy w innych "nieindiańskich" częściach kraju nasuwa wniosek, że Majowie dobrze radzą sobie z praworządnością i z samorządem, jednocześnie kontynuując swoje piękne tradycje sprzed tysięcy lat.Maski w Chichicastenango

Wychodzę z kościoła na rynek, sunę "uliczkami" między straganami, gdzie dzieci, kobiety i mężczyźni wirują w swoich fioletowo-czerwonych, regionalnych strojach. Tradycyjny ubiór absolutnie dominuje na ulicach Chichi, "subkultura" dżinsów na szczęście jeszcze nie zapuściła tu zbyt mocno swoich korzeni. Majowie rozłożyli towary w środkowej części rynku; podziwiam tkaniny, rzeźby z drewna, ceramikę, torby... Tutaj jest kilka jadłodajni, gdzie można się dobrze posilić za przysłowiowe grosze.

Dojeżdżając do Chichicastenango zauważyłem zadziwiająco kolorowy cmentarz na przedmieściach. Mam wystarczająco dużo czasu, aby wyjść na moment z zatłoczonego do granic możliwości rynku i przez pół godziny pospacerować wśród cmentarnych domków odmalowanych w pastelowe kolory.Wojownik Majów

Kiedy powracam do centrum, napotykam świetnie zaprojektowany hotel Maya Inn, gdzie przed progiem stoją panowie z obsługi w strojach nawołujących do dawnej tradycji majowskich wojowników. Nie mogę się powstrzymać, aby nie wykonać kilku zdjęć, oczywiście - jak zawsze w takich okolicznościach - za zgodą fotografowanych.

Wracam na rynek, tym razem wchodzę do wnętrza drugiego z ważnych kościołów - Calvaria. Jest skromniejszy od poprzedniego, lecz z równie ciekawą fasadą i - znowu - tajemniczo wyglądającymi wiernymi, którzy przycupnęli na środku posadzki.

Wieczorem jesteśmy już w hotelu, na werandzie pod rozgwieżdżonym, pogodnym niebem, trwa urok tropikalnej nocy. 

 

Rio Dulce, rzeka jak Dunajec

Z jeziora Lago Izabal we wschodniej Gwatemali wypływa długa na zaledwie 43 kilometry "Słodka Rzeka" Rio Dulce, która z racji krajobrazów i spławności staje się coraz bardziej popularna pośród zarówno żeglarzy, jak i zwykłych turystów. Fort San Felipe, Gwatemala

Od samego początku rzeka toczy potężne ilości wody i zachwyca atrakcjami, gdyż w tym strategicznym miejscu (gdzie jest najwęższa) Hiszpanie wybudowali w 1644 roku fort Castillo de San Felipe de Lara w celu obrony portu San Antonio de Bodegas przed atakami angielskich piratów z Karaibów. Fort był faktycznie wielokrotnie niszczony przez najeźdźców i za każdym razem do takiego stopnia rozbudowywany, że w 2002 trafił na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO! 

Od zabytkowego fortu w dół, rzeka się rozszerza, a w malowniczych, spokojnych zatoczkach na długości kilku kilometrów, umiejscowiły się urocze hoteliki, przystanie dla jachtów i ośrodki sportów wodnych. Nieco niżej, rzeka Rio Dulce wpływa do wąskiego, 16-kilometrowej długości jeziora El Golfete, które od dawien dawna jest fantastycznym schronieniem dla wodnego ptactwa. Na niewielkich, porośniętych starymi drzewami wysepkach - i pośród sitowia - żyją pelikany, kormorany, czaple, sępy... W wodzie pomykają ryby, a wśród nich również wielce cenione przez rybaków, srebrne tarpony, często o wielkości wędkarza! Brzegi Rio Dulce

Od wschodniego krańca El Golfete rozpoczyna się największa niespodzianka tego regionu; wysokie ściany białego wapienia pokryte gęsta, zieloną dżunglą są rozcięte jak nożem przez meandrującą rzekę. Nie mogę oprzeć się analogii do Dunajca w identyczny sposób erodującego nasze Pieniny! Dlaczego obie rzeki nie płynęły na wprost, tylko wykonały slalom gigant? Wyjaśnienie jest proste, chociaż wymaga myślenia o niewyobrażalnych dla nas skalach czasu. Otóż niemal wszystkie duże rzeki świata są starsze niż sobie wyobrażamy, płynąc tam, gdzie płyną od dziesiątków - a może nawet setek - milionów lat, spokojnie, zakosami przez niziny, jak Kolorado, Dunajec, czy właśnie Rio Dulce. A tu "nagle" zaczynają się ruchy górotwórcze; alpejskie (jak u nas), czy fałdowanie Kordylier, jak w obu Amerykach. I wtedy przez powiedzmy 30 milionów lat cały teren się podnosi, powoli, lecz nieustannie, ale rzeka... pozostaje na tym poziomie co była, zachowując swój pierwotny plan. Tak powstają najpiękniejsze przełomy świata! W kanionie

Następne piętnaście kilometrów spływu rzeką to istna nirwana dla oka; fascynujące w kształtach skały, zatoczki, wysepki, Indianie poławiający ryby w swoich dłubankach, fruwające nad głowami ptaki, tajemnicze odgłosy tropikalnego lasu... Rzeka miejscami jest wąska, niekiedy szeroka na 200 metrów, z niewiarygodną głębokością do 50 metrów! Kanion Rio Dulce został od 1955 roku uznany za park narodowy ze względu nie tylko na krajobrazy, ale również racji niebywałego zróżnicowania flory i fauny, w tym migrujących z północy ptaków. W sumie, w niewielkiej przecież Gwatemali można spotkać przedstawicieli aż 778 gatunków ptaków, a więc niewiele mniej niż na całym kontynencie europejskim!

Zamyśleni i wpatrzeni w pionowe ściany kanionu docieramy w końcu do jego kresu, kiedy niebo się otwiera, nadlatują mewy, rybitwy i uświadamiamy sobie, że oto kończy się ląd a przed nami pojawia się Morze Karaibskie i portowe miasteczko Livingston z jego unikalnymi mieszkańcami Garifuna.  

Powulkaniczne jezioro Atitlan

Centralną część Gwatemali obejmuje rozległa Wyżyna Gwatemalska - ojczyzna "górskich" Majów. Tutaj właśnie rozkwitła fascynująca kultura, której najwspanialszym przejawem są ruiny starożytnego miasta Tikal z wielkimi, zagubionymi w dżungli piramidami, które podziwialiśmy kilka dni temu.

Brzegi jeziora Atitlan, GwatemalaIndianie Majowie żyją w Gwatemali do dzisiaj, między innymi w mieście Chichicastenango a także nad brzegami malowniczego, powulkanicznego jeziora Atitlan, które śmiało można określić jako najprawdziwszą, krajobrazową perłę Wyżyny Gwatemalskiej!

Po śniadaniu w naszym fantastycznym hotelu położonym nad brzegiem jeziora ruszamy łodzią w rejs. Cała podróż zajmie nam blisko 6 godzin, a w jej trakcie trzy razy wyjdziemy na ląd, żeby podziwiać oryginalne miasteczka Majów. Przystań w indiańskim miasteczku

Na łodzi o nazwie "Cielo" jest nas dzisiaj 12 osób a za sterami stoi Gustavo. O 9:30 rano odbijamy, kapitan obiera kurs na zachód, w poprzek jeziora, w kierunku miasteczka San Juan del Lago. Tafla wody jest spokojna, świeci słońce a strome, skaliste brzegi przypominają, że cały akwen jest zalaną wodą kalderą ogromnego wulkanu. Jakby na potwierdzenie tego stwierdzenia brzegi jeziora ozdabiają idealne stożki uśpionych wulkanów, od lewej; Volcan Atitlan (3525 m npm), tuż obok Volcan Toliman (3153 m) a na wprost nas, na zachodnim brzegu, pokryty zieloną gęstwiną Volcan San Pedro (3024 m npm).

Jezioro Atitlan jest spore, liczy około 130 km kwadratowych z taflą położoną półtora kilometra powyżej poziomu morza, z głębokością do 320 metrów, posiada blisko 19 kilometrów długości, z lotu ptaka wyglądając jak gigantyczna płaszczka o rozpostartych szeroko skrzydłach/płetwach.  Brzegi jeziora Atitlan

Przed nami już widać zabudowania San Juan La Laguna, zamieszkałe przez około 10 tysięcy ludzi, w 95% przez Indian Majów Tz'utuil (jedna z 21 różnych grup etnicznych tego plemienia), którzy swoją wioskę nazywają wdzięcznie brzmiącym określeniem Xe'Kuku'Juyu!

Tuż po godzinie 10 rano docieramy do uroczego portu i zagłębiamy się w stragany i sklepiki kolorowej uliczki, gdzie - jak wczoraj w Chichi - urzekają nas Indianie w swoich bogato zdobionych strojach. Zaglądamy do fabryki (a właściwie manufaktury) czekolady, w której oglądamy jak rosną kakaowce, dowiadujemy się kiedy fermentuje (produkcja rumu), kiedy jest suszone i mielone do produkcji kakao i czekolady. Oczywiście kupujemy wykonywane na miejscu naturalne produkty i podążamy w stronę pobliskiego zabytkowego rynku, aby jeszcze zaglądnąć do fabryczki tekstyliów.Mielenie wysuszonego ziarna kakaowca

Tutaj Indianka pokazuje cały proces obróbki bawełny, produkcji tkaniny i jej barwienia farbami z roślin, zwierząt i minerałów! Żadnej chemii, żadnych alergii... Sam sposób tkania jest wysoce unikalny, zwie się po angielsku "backstrap loom weaving", po polsku tłumacząc: tkanie na krośnie z tyłu? Niech mnie specjalistki poprawią.

  Jeszcze 20 lat temu głównym źródłem dochodu tutejszej ludności było rybołóstwo i rolnictwo, uprawy; kukurydzy, awokado, fasoli, kawy i kakao. Wskutek wprowadzenia obcych ryb w 1958 roku doszło do zmniejszenia populacji gatunków lokalnych, co zaowocowało spadkiem znaczenia rybołóstwa, ale z drugiej strony napływ turystów wpłynął na rozwój produkcji tkanin. Miejscowa firma Trama Textiles eksportuje doskonałej jakości produkty niemalże na cały świat.  Tak powstają tkaniny Majów

Kiedy obładowani pamiątkami i wrażeniami dochodzimy do kościółka w parku orientujemy się, że - jak z bicza strzelił - nieoczekiwanie minęło półtorej godziny! Pora wracać do naszej łodzi.

W niecałe dziesięć minut łagodnego kołysania po spokojnej tafli jeziora Atitlan jesteśmy już w mieście San Pedro la Laguna (po indiańsku Tz'unun Ya'), również w większości zamieszkałym przez Indian Majów Tz'utuil (90%). Od czasów hiszpańskiej konkwisty w XVI wieku tutejsi Indianie są w większości chrześcijanami, co połowie z nich zupełnie nie przeszkadza, aby nadal czcić rozmaite duchy (ducha wiatru Xocomil, ducha jeziora, etc...), a także swoich starożytnych bogów. Przegłosowali również w urzędzie miasta, że nie wolno używać plastikowych toreb ani słomek, zastępując je materiałami naturalnymi. Wielu z nich dobrowolnie wypływa łodzią na jezioro, żeby zbierać śmieci z jego powierzchni! Uliczka w San Juan del Lago

 Miasto San Pedro la Laguna jest nieco większe niż poprzednie (ok. 13 tys.), tym razem z Amerykanami i Europejczykami na emeryturze włącznie, gdyż - w odróżnieniu od San Juan - obcokrajowcy mogą tutaj kupić ziemię. Tz'unun Ya' stało się popularne pośród zagranicznych turystów jako miejsce, gdzie można popływać kajakiem, nurkować z fajką, uczyć się języka hiszpańskiego czy też zdobyć wulkan San Pedro (3024 m npm). Wyroby lokalnego rzemiosła artystycznego również zyskały znakomitą opinię.

W zadbanym, centralnym parku znajduje się kościół św. Piotra z wielką rzeźbą tego apostoła, u którego nóg stoi... kogut! Dużą atrakcja San Pedro jest wzgórze z tarasem widokowym oferującym ciekawą panoramę miasta i brzegów jeziora. Ponieważ ów "Mirador" znajduje się parę kilometrów od nas i 250 metrów wyżej w pionie, decydujemy się skorzystać z przejazdu motorikszą "tuktuk", co kosztuje $12 od pojazdu, za pół godziny, dla maksimum trzech osób.Centrum San Pedro la Laguna

Jeżeli ktoś nie ma zbyt dużo czasu, albo strzyka go w kolanie, to raczej warto, bo widok z góry jest naprawdę powalający. Mało tego, po drodze można przyjrzeć się jak rośnie i dojrzewa to, co każdego ranka budzi nas do życia, kawa! Pomiędzy liśćmi dostrzegamy czerwono-złote, aromatyczne ziarenka, co automatycznie rozbudza chęć na "małą czarną".

Trzeci i ostatni postój przypada na miasteczko Santiago de Atitlan i trwa półtorej godziny, bowiem tutaj właśnie wyznaczyliśmy sobie czas na spożycie posiłku. Santiago jest spore, liczy ponad 32 tys. mieszkańców, z czego 98% to Majowie z plemienia Tzutuhil. Miasto nie sprawia już na nas takiego wrażenia jak poprzednie osady, owszem zaciekawia swoją historią, ale teraz koncentrujemy się na wyborze restauracji i dania. Zazwyczaj nasz wybór pada na smażoną, świeżą rybę mojarra z tutejszego jeziora, a cena takiego obiadu - z lokalnym piwem Gallo - wynosi około $15. Są tu restauracje sieciowe Pollo Campo, gdzie podobny posiłek kosztuje nieco więcej, ale za to mięso kurczaka jest sprowadzane z Florydy i pasione karmą z Chin. Wybór jest, my w większości preferujemy rodzinny biznes przy Calle Real tuż powyżej nabrzeża.

Czekając na zamówienie sprawdzam źródłosłów jeziora dowiadując się, że Atitlan znaczy "nad wodą" w azteckim języku Nahuatl, ale w języku rodzimych Majów brzmi tz'ikin, co znaczy "ptasia klatka". Indianka Maja z San Juan la Laguna

Posileni, zrelaksowani wracamy do łodzi i do miasteczka Panajachel, gdzie wczoraj po południu spacerowaliśmy główną uliczką miasteczka - Santander. Ten deptak posiada unikalną, tak rzadko już spotykaną w świecie luzacką atmosferę, typową dla Katmandu, czy Marakeszu. Na straganach przemieszanych z restauracjami dominują gustowne ciuchy robione pod turystów, z głośników sączy się nastrojowa muzyka, a do swoich wnętrz zapachem cappuccino kuszą kafejki. Powrócę na tą kawę już w kwietniu!

Gwatemala - Wulkan Pacaya

Z każdego niemal miejsca na terenie zabytkowego miasta Antigua Gwatemala widać wznoszące się w niebo, majestatyczne wulkany położone w paśmie gór Sierra Madre de Chiapas będącym fragmentem tzw. Ognistego Pierścienia Pacyfiku. Ów "Ring of Fire" to rozluźnienie skalnej skorupy Ziemi w wyniku nacierających na siebie "kier kontynentalnych". Te ogromne, bazaltowe bloki tektoniczne podsuwają się z dna oceanu pod granitowe bloki kontynentów obu Ameryk i Azji.Wulkan Ognia eksploduje na naszych oczach

To zjawisko powoduje nie tylko wypiętrzanie się gór (kordyliery) na granicy tarcia, ale rozwarstwienia skał, dokąd łatwiej może wtargnąć płynna magma z wnętrza Ziemi. To wszystko dzieje się najczęściej w asyście trzęsień ziemi! Ten złowieszczy Pierścień ciągnie się od Patagonii na krańcu Ameryki Południowej poprzez Andy (Chile, Boliwia, Peru, Ekwador, Kolumbia), całą Amerykę Centralną (Panama, Kostaryka, Nikaragua, Honduras, Salwador, naszą cudną Gwatemalę i Meksyk, po Alaskę z wulkanami Kalifornii i Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie włącznie. Zjawiska tektoniczne na Alasce potęgują się jeszcze bardziej, gdyż Pierścień Ognia kieruje się na zachód po Wyspy Aleuckie, Kamczatkę, Sachalin i Japonię ze świętą górą-wulkanem Fuji San włącznie. Stąd pasmo nieszczęść wkracza na wyspy Zachodniego Pacyfiku do Nowej Zelandii!

Góry Gwatemali stanowią część tego potężnego, globalnego systemu. Wokół miasteczka, w którym spędzamy trzy noce - Antigua Guatemala - wznoszą się trzy strzeliste, niemal idealne stożki wulkanów; Volcan de Agua (3766 m npm), Volcan Fuego (3763) i sięgający niemal czterech kilometrów wysokości Volcan Acatenango (3976 m npm) Kolejna eksplozja Wulkanu Ognia

Mając odpowiednie przygotowanie można wejść (a nawet wjechać jeepem) na pierwszy i ostatni z wymienionych wulkanów. Szczególnie Acatenango cieszy się pod tym względem ogromną popularnością, gdyż z jego szczytu można ze stosunkowo bezpiecznej odległości podziwiać częste eksplozje potężnego sąsiada wulkanu Fuego! Widziałem fotografie tych erupcji, zwłaszcza wykonane nocą, które zrobiły tak mocne wrażenie, że obiecuję sobie zdobyć ten wulkan przy okazji kolejnego pobytu w Gwatemali, w kwietniu 2023. Ale póki co są to dopiero plany, a dzisiaj... zdobywamy wulkan Pacaya na terenie parku narodowego Volcano Pacaya y Laguna de Calderas. Jest to jedna z bezpieczniejszych do zdobycia gór, leży również w paśmie Sierra Madre de Chiapas, niecałe 30 kilometrów w linii prostej na południe od stolicy kraju Gwatemala City. Obecnie Pacaya mierzy 2569 metrów. Wio koniku, a jak się postarasz

Nad nami błękitnieje bezchmurne niebo, kiedy opuszczamy stylowy hotel Santa Catalina (ze swoim słynnym łukiem) w centrum starego miasta Antigua Guatemala. Stąd do parkingu na stokach Pacaya mamy mniej niż 40 kilometrów do pokonania, ale z racji zatłoczonej i krętej drogi przejazd zajmuje nam półtorej godziny. Obok parkingu jest bramka wejściowa na teren parku narodowego (opłata $10 od osoby dla zagranicznych turystów), sklepik z wodą, chipsami, jest też czysta toaleta i rodzinny straganik z orzechami kokosowymi do orzeźwienia się świeżym sokiem. Tutaj znajduje się początek szlaku; szerokiej dróżki, którą również można pokonać jeepem. Większość z nas zaopatruje się w kijki i decyduje na piesze podejście na samą krawędź krateru, co zazwyczaj zajmuje nieco ponad godzinę marszu, czasami w słońcu, miejscami w cieniu drzew. Mając za sobą 10 dniowy trekking do Sanktuarium Annapurny dwa miesiące wcześniej, postanawiam tym razem zasponsorować miejscowych chłopaków i wynająć konia do jazdy w jedną stronę pod górę, co kosztuje około $12. Mój ogier zwie się Tamarindo, ma sześć lat i będzie służył swojemu właścicielowi Eduardo jeszcze przez następne piętnaście wiosen. Pola zastygłej magmy

Punktualnie o 10 rano ruszamy z parkingu na wysokości 1800 metrów nad poziomem morza i po godzinie stukania kopytami o wulkaniczny żwir i pył (trzeba było zabrać maskę albo chustę na usta) pokonujemy dystans 4 kilometrów do krawędzi krateru na wysokości 2200 metrów. Stąd trzeba się przejść tylko 10 minut do miejsca skąd ostatnio wypływała magma. Wulkan Pacaya eksplodował co najmniej 23 razy od 1565 roku, czyli od momentu, gdy hiszpańskie władze zaczęły odnotowywać kataklizmy. Ostatni wybuch miał miejsce 4 i 13 sierpnia 2021, a płynna magma spłynęła po południowo zachodnich stokach prawie do wioski Los Pocitos. Na szczęście zastygła 500 metrów przed osiągnięciem pierwszych zabudowań. Z bardziej odległej historii warto wspomnieć, że w 2010 roku wulkan Pacaya przez 45 minut strzelał w powietrze głazami przebijającymi dachy domów! Na szczęście obyło się bez ofiar, gdyż była to eksplozja poprzedzona ostrzeżeniami (wstrząsy tektonicznie, pomruki) i okoliczni mieszkańcy zdołali się schronić w piwnicach. Pamiętam, kiedy przyszedłem tutaj w maju 2011 roku, z tejże krawędzi roztaczał się widok na krater poniżej, wypełniony czekoladowej barwy utwardzonym już popiołem. Teraz cała czeluść wypełniona jest po brzegi zastygniętą, poszarpaną lawą. Na szczycie dymi, spływają obłoki gazów, wulkan pozostaje aktywny i nie pozwala na bliższe podejście. Dno krateru Pacaya pokryte świeżą lawą

To, co jednak sprawia największe wrażenie ze stoków Pacaya, to fantastyczna panorama za plecami! Kiedy się odwracam, widzę trzy wulkany na horyzoncie, od prawej Wulkan Wody (Agua, zwany tak od niegdyś wypełnionego wodą krateru), w środku Acatenango, a od lewej - niewiarygodne - akurat eksplodujący Wulkan Ognia(fuego)! Są to powtarzające się co kilkadziesiąt minut erupcje popiołu nie stanowiące bezpośredniego zagrożenia nawet dla tych turystów, co teraz pewnie stoją na środkowym szczycie Wulkanu Acatenango (pamiętam, do zdobycia w kwietniu!). Ostatnie wybuchy tego wyjątkowo aktywnego Wulkanu Fuego miały miejsce w 2018 i 2019 roku, a w maju 2022 roku okruchy piroklastyczne wystrzeliły na 16 kilometrów w powietrze. Przed nami roztacza się panorama trzech wulkanów

Popiół wulkaniczny szczelnie pokrył kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych terenu w bezpośrednim sąsiedztwie góry, a z krateru płynęła rozżarzona do czerwoności lawa. Potęga żywiołów!Mając taki widok w oczach, schodzimy z powrotem do parkingu, wracamy do Antigua i mamy jeszcze kilka godzin słonecznego światła, aby nacieszyć się architektonicznym klejnotem Antigua Guatemala.

 Port Livingston

Od północnego krańca jeziora El Golfete rozpoczyna się największa niespodzianka tego regionu; wysokie ściany białego wapienia pokryte gęsta, zieloną dżunglą, rozcięte jak krzywym nożem przez meandrującą rzekę. Następne kilka kilometrów spływu rzeką to istna nirwana dla oka; fascynujące w kształtach skały, zatoczki, wysepki, Indianie poławiający ryby w swoich dłubankach, fruwające nad głowami ptaki, tajemnicze odgłosy tropikalnego lasu... Rzeka miejscami jest wąska, niekiedy szeroka na 200 metrów, z niewiarygodną głębokością do 40 metrów! Zamyśleni i wpatrzeni w pionowe ściany kanionu docieramy w końcu do jego kresu, kiedy niebo się otwiera, nadlatują mewy, rybitwy, fregaty co dobitnie świadczy, że oto kończy się ląd, a przed nami pojawia się Morze Karaibskie z portowym miasteczkiem Livingston i jego unikalnymi mieszkańcami Garifuna. Za lewą burtą, na zachodnim brzegu, ukazują się pierwsze nabrzeża i miejskie zabudowania, które w niczym nie przypominają czegokolwiek przewidywalnego w latynoskiej bądź co bądź Gwatemali. Livingston od strony rzeki Rio Dulce

Tutejsza architektura do złudzenia bowiem przypomina klasyczne Karaiby! W tejże chwili dociera do mnie fakt, że przecież "tuż obok", w sąsiednim Hondurasie, widziałem lata temu niemal identyczne miasteczka na urokliwych wysepkach Utila oraz Roatan. Historia posiada wytłumaczenie; na południowych wybrzeżach Morza Karaibskiego żyje około 26 tysięcy czarnoskórych mieszkańców, będących potomkami niewolników z angielskiego statku. Ów statek rozbił się na Grenadynach, pomiędzy Grenadą a Barbados, gdzie ocaleli murzyni osiedlili się na stałe, jako wolni ludzie, Garifuna. W połowie XVIII wieku Anglicy zakupili Grenadyny, na których mieszkało już około 4 tysięcy ludzi, część z nich mieszanej już krwi z lokalnymi Indianami z plemienia Karaibów, zmuszając ich do wyjazdu na wyspę Roatan, u wybrzeży Hondurasu. Większość wygnańców zginęła podczas tej migracji, jednak ci co pozostali, stworzyli dziesiątki osad wzdłuż morskiego wybrzeża od Belize i Gwatemali, po Honduras i Nikaraguę. Mniej więcej pięć tysięcy ludzi Garifuna żyje obecnie w miasteczku Livingston, gdzie stanowią większość populacji i nadają lokalnej społeczności wyjątkowego charakteru. Ta unikalność wiąże się z faktem, że Livingston NIE POSIADA lądowego połączenia z resztą kraju, co rzutuje na swojego rodzaju izolację tej części Gwatemali. Dzisiaj dotarliśmy tutaj drogą wodną. Zanim jednak udamy się na zwiedzanie centrum miasteczka, położonego na wzgórzu ponad portem, decydujemy się na spacer po dżungli wzdłuż strumyka, gdzie setki lat temu utworzyło się siedem kaskad znanych jako Siete Altares (Siedem Ołtarzy).Karaibska plaża jak z marzeń, Livingston

Cała dolina strumienia należy teraz do murzyńskiej rodziny, która pieczołowicie zabezpiecza ścieżkę, gdzie przydają się linki i wycięte w kamieniach stopnie, bo trasa bywa podstępnie śliska. Pogoda dopisuje, płacimy za wstęp równowartość $10, witamy się z jednym z seniorów wylegującym się wygodnie na hamaku (wygląda niemal jak afrykański król!) i spokojnie stąpamy w górę strumienia łatwą w sumie ścieżką.Zewsząd otacza nas zwarty gąszcz typowego, tropikalnego lasu Ameryki Centralnej. Dawno temu z pewnością czyhały tutaj jadowite węże, dusiciele boa, pumy i jaguary, a dzisiaj możemy ledwie  podziwiać zadziorne koguty w obejściu właścicieli. Nasz spacer w pełni oddaje atmosferę lasu wiernie ukazanego w filmowym arcydziele "Apocalypto" Mela Gibsona z 2006 roku (gorąco polecam przed wizytą w Gwatemali), i z tego tylko powodu warto było wyprostować nogi po dwugodzinnym siedzeniu na łodzi.

A wkrótce potem... cumujemy do kładki przy cudnej plaży Playa Blanca, zadbanej, czyściutkiej, z palmami kokosowymi jak z obrazka, a co dla nas chyba najważniejsze - niezatłoczonej! Kąpiemy się, pijemy zimne piwo i margarity, wystawiamy blade ciała do słońca, a kiedy nad horyzont nadciągają od północy burzowe chmury, przepływamy łódką pół godziny do Livingston na obiad i - oczywiście - na zakup pamiątek. Wybrana przez nas restauracja to rodzinny biznes serwujący lokalne specjały, a zwłaszcza zupę tapado costeno! Tapado, nieodmiennie kojarzona ze społecznością Garifuna, to zupa z ryby mojarra, z owoców morza (krewetki, kraby, małże...) z dodatkiem mleczka kokosowego i warzyw. Podawana na gorąco we wszystkich lokalnych restauracjach jest niekwestionowanym przysmakiem, absolutnie nie do pominięcia podczas każdej wizyty w Livingston. Po zasłużonym posiłku kierujemy się kolorowymi uliczkami do portu, gdzie czeka nasza łódź, gdzie dzieciaki kopią piłkę, gdzie tysiące ptaków układają się do snu na przybrzeżnych, ukwieconych drzewach.

Zanim zaczną zjeżdżać tłumy, czyli podsumowanie Gwatemali

Z biegiem lat udało mi się odwiedzić dosłownie wszystkie kraje Ameryki Centralnej; od Panamy, poprzez Kostarykę, Nikaraguę, Honduras, Salwador i Belize, aż po Gwatemalę. Najczęściej podróżowałem do Kostaryki i Gwatemali, do obu z racji bezapelacyjnych atrakcji turystycznych. Porównanie tych państw nie przychodzi łatwo, podobnie jak przeciwstawienie Tajlandii i Birmy. Birma to "taka Tajlandia, ale znacznie wcześniej". 

Katedra w Antigua Guatemala

W roku 2019, czyli tuż przed światowymi "lockdownami", Kostaryka przyjęła ponad 4 miliony turystów, podczas gdy Gwatemala nieco ponad milion (rok i dwa lata później przyjazdy zmalały o 75-80 procent!). Popularność Kostaryki wynikała - i wynika - z doskonałej komunikacji z terenu USA, konkurencyjnych cen przelotów, ale też z poczucia, że jest to jedno z najbardziej bezpiecznych państw Ameryki Łacińskiej, gdzie na czystych plażach, w ciepłych wodach oceanu można spędzić wakacje marzeń pod kołysanymi lekką bryzą palmami kokosowymi. Kostaryka - poza znakomitym odpoczynkiem - oferuje też mnóstwo atrakcji dla turystów żądnych podglądania dzikiej przyrody (ogromne bogactwo ptaków, krokodyle, małpy, leniwce, motyle, iguany...), dla miłośników niecodziennych widoków (uśpione wulkany), amatorów mocniejszych przeżyć (spływy pontonowe, zjazdy na linach zip-line). Dodajmy jeszcze spacery po wiecznie zielonym deszczowym lesie, wędkowanie, oglądanie wylęgu żółwi, szukanie cudnych żab, których skóra zawiera jednak śmiertelnie niebezpieczną truciznę, kąpiele w gorących źródłach... przykłady można by mnożyć. A mimo to nadal zachęcam - i będę zachęcał - do wizyty w republice Gwatemali. Jest to niewielki kraj (109 tys, km kw), pięciokrotnie mniejszy niż Polska, liczący około 17 milionów mieszkańców, z czego blisko 60 procent to Latynosi i potomkowie Europejczyków, a reszta to głównie Indianie Majowie! W tym szczególe upatruję jeden z powodów stawiających republikę Gwatemali wyżej niż "turystyczną" Kostarykę, gdzie ludność autochtoniczna zupełnie wyginęła. Majowie w Gwatemali tworzą silną i ważną grupę etniczną, zamieszkują duże regiony, całe miasta, gdzie z sukcesem tworzą własne samorządy. Przebywając w Chichicastenango czy w miasteczkach dookoła Atitlan możemy aktywnie uczestniczyć w ich codziennym życiu, z widocznym na każdym kroku eksponowaniem własnej odrębności kulturowej, o czym dobitnie świadczą powszechnie noszone przez nich tradycyjne stroje i kultywowanie odwiecznych obyczajów.  Sprzedając warzywa

Z Indianami wiąże się kolejna, nie budząca żadnych wątpliwości przewaga nad Kostaryką - właśnie w Gwatemali znajduje się Tikal, najciekawszy kompleks ruin pozostałych po największym i najlepiej zachowanym mieście królestwie starożytnych Majów! Oczywiście, jest to zabytek światowej klasy UNESCO.Co prawda folklor i starożytność nadają Gwatemali status największej wagi dla turystów, ale należy w tym miejscu dodać, że ten kraj śmiało dorównuje swoim sąsiadom tak pod względem krajobrazowym jak i przyrodniczym bogactwem.

Północna część państwa w dużej mierze pokryta jest dziewiczym, tropikalnym lasem (selwa), gdzie ciągle można spotkać jaguary (!), pumy czy oceloty. Południowy region to góry, a wśród nich stożki wysokich na 3 tysiące metrów majestatycznych wulkanów; na uśpione można się wspinać, natomiast te aktywne omijamy z daleka podziwiając ich spektakularne erupcje z bezpiecznej odległości.

Spore fragmenty wysoko położonych gór Sierra Madre porastają lasy mgliste, słynące z unikalnej flory i fauny, zwłaszcza z występujących tutaj "rajskich ptaków" zwanych kwezalami herbowymi. Kwezal (quetzal) stał się walutą państwa a także oficjalnym ptakiem Gwatemali, z wizerunkiem na każdym banknocie! 

 Nie sposób pominąć tutaj ekscytujących akwenów, wśród których na pierwsze miejsce zdecydowanie wybija się górskie jezioro Atitlan okolone potężnymi wulkanami. Równie atrakcyjne turystycznie są piętrowe kaskady krystaliczno-szmaragdowej wody w Semuc Champey oraz przełom rzeki Rio Dulce wpadającej do Morza Karaibskiego poprzez strome ściany kanionu do złudzenia przypominającego Przełom Dunajca w Pieninach. 

I na zakończenie... perła kolonialnej architektury jakim jest Antigua Guatemala, bez cienia wątpliwości najpiękniejsze z miast Ameryki Centralnej. Antigua została założona przez Hiszpanów w 1543 roku w niezwykle malowniczym miejscu; na dnie doliny będącej niegdyś jeziorem. Miasto istniało jako stolica przez 233 lata i przetrwało 14 trzęsień ziemi. Jedno z nich - w 1773 roku - postawiło jednakże przysłowiową kropkę nad "i" zmuszając Hiszpanów do przeniesienia stolicy do nowego miasta - znanego dzisiaj jako stolica - Guatemala City. Dwieście trzydzieści trzy lata okazało się okresem wystarczająco długim, aby miasto zdążyło wzbogacić się i ozdobić do tego stopnia, że w 1979 roku zyskało zasłużenie status Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.

Od końca ubiegłego roku Gwatemala notuje znaczny przyrost odwiedzających. A ponieważ infrastruktura wyraźnie nie nadąża za rzeczywistymi potrzebami, może się okazać, że już niedługo będzie krajem "zadeptanym" przez turystów. Nasuwa mi się dość ogólnikowe spostrzeżenie, że o ile Birma to "taka Tajlandia, ale 100 lat wcześniej", o tyle Gwatemala to "taka Kostaryka, ale 50 lat wcześniej!". Zanim więc zaczną zjeżdżać tłumy... gorąco zapraszam do Gwatemali!

 

Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka.

Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, z Gwatemalą włącznie, od 15 do 23 kwietnia 2023 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W.Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa: http://www.andrzejkulka.com/gwatemala.htm

 

Kategoria: Podróże > Podróże z Andrzejem Kulką

Data publikacji: 2023-08-24

Baner
Ogłoszenia/classifieds
Ogłoszenia Zobacz ogłoszenia >>
Baner
Baner
Baner
Baner
Plus Festiwal

Podoba Ci się nasza strona?
Polub nasz profil na Facebooku.